Drodzy Czytelnicy,
Jubileuszowy 40. numer "Melanżu" możecie już znaleźć w tych miejscach, w których zwykle się pojawia. Niebawem będzie też dostępny online. Póki co zachęcamy Was do lektury tekstu Asi, która wspomina całe dziesięć lat istnienia naszego (i Waszego!) czasopisma.
Zachęcamy Was też, byście zajrzeli do zakładki "Jubileusz", gdzie znajdziecie nieco więcej informacji o naszym wspólnym małym święcie :-)
Jubileuszowy 40. numer "Melanżu" możecie już znaleźć w tych miejscach, w których zwykle się pojawia. Niebawem będzie też dostępny online. Póki co zachęcamy Was do lektury tekstu Asi, która wspomina całe dziesięć lat istnienia naszego (i Waszego!) czasopisma.
Zachęcamy Was też, byście zajrzeli do zakładki "Jubileusz", gdzie znajdziecie nieco więcej informacji o naszym wspólnym małym święcie :-)
Prawie tysiąc stron, setki artykułów, dziesiątki redaktorów i jeden niezmienny opiekun – dr Mariusz Chrostek. Dzięki tym wszystkim elementom, drogi Czytelniku, możesz trzymać w rękach czterdziesty numer „Melanżu” oraz świętować ze swoim ulubionym studenckim czasopismem jego okrągły jubileusz, ponieważ to już dziesięć lat minęło od wydania pierwszego numeru pisma. O jego początkach i zawartości opowiedzą byli członkowie redakcji, którzy obecnie, mimo że piastują różne stanowiska, niekiedy związane z dziennikarstwem, chętnie wspominają czas spędzony w redakcji „Melanżu”.
![]() |
| Członkowie Redakcji "Melanżu" w 2015 roku |
Warto dodać, że nazwa czasopisma nie sugeruje tylko niekończącej się nigdy studenckiej imprezy. Jest to również słowo określające pomieszanie wielu rzeczy, a w krawiectwie oznacza mieszankę różnych nitek, co można skojarzyć z różnorodnością ludzi, tworzących i piszących do „Melanżu”. Autorem tego pomysłu na tytuł był Wojciech Sikora, który z pewnością „grubym melanżem nigdy nie gardził” ;-).
Pomysł i realizacja
Koncept na stworzenie całkowicie studenckiego pisma pojawił się w maju 2005 roku, kiedy zawieszono wydawanie periodyku kulturalnego „Maska”, ukazującego się z inicjatywy Teatru Maska w Rzeszowie. Mimo że w uczelni była możliwość publikowania artykułów, ponieważ wydawano „Gazetę Uniwersytecką”, do której mogli pisać i pracownicy, i studenci, to profil pisma niekoniecznie odpowiadał młodym. Chcieli oni periodyku mniej oficjalnego, który pozwoliłby w luźnej formie pisać o ważnych dla nich sprawach. Szansa na realizację pojawiła się, gdy okazało się, że Samorząd Studentów Uniwersytetu Rzeszowskiego również chciał wydawać takie pismo. Lucyna Pokusa, pomysłodawczyni i pierwsza redaktor naczelna, wspomina, że gdy znalazły się fundusze, wraz z pierwszymi ochotnikami, m.in. Wojciechem Sikorą, Filipem Brudnym, Arkadiuszem Luboniem, Katarzyną Gudzik i Magdaleną Nosal, rozpoczęła prace nad „Melanżem”. Opracowano koncepcję i nazwę pisma, logotyp, ustalono terminy i zaczęto zbierać teksty. Przygotowania trwały całe wakacje, podczas których ówczesna redakcja spotykała się, dyskutowała i tworzyła całe czasopismo od podstaw. I w końcu się udało! Wyszedł pierwszy numer, który był owocem pasji, poświęcenia i dużego wkładu pierwszej redakcji. Lucyna dodaje, że inicjatywa spotkała się z uznaniem władz uczelni, co z kolei zaowocowało tym, że ówczesna redaktor naczelna naraziła się na szczególną niechęć rzecznika prasowego UR, który wydawał „Gazetę Uniwersytecką”, ponieważ rektor, profesor Włodzimierz Bonusiak, powiedział, że to właśnie ten pan może się od redaktorów „Melanżu” uczyć. No cóż, student jak chce, to potrafi .
Trudne dobrego początki
O posiedzeniach do 23.00 w uczelni, zamawianiu pizzy do siedziby Samorządu, hektolitrach wypitej kawy, zespole Świetliki, Słowniku literatury polskiego Oświecenia pod redakcją Teresy Kostkiewiczowej oraz enigmatycznym poczuciu humoru wspomina Katarzyna Gudzik. Czas spędzony w redakcji określa jako stan „nie nadążam za sobą i własnymi pomysłami”, który utrzymuje do dziś. Jej „melanżowy” debiut nie obył się bez małej wpadki, wspominanej z uśmiechem. W tytule jej recenzji książki Andrzeja Stasiuka Jadąc do Babadag pojawił się błąd, którego nie omieszkał wytknąć profesor pracujący w Instytucie Filologii Polskiej, którego zresztą Kasia bardzo serdecznie pozdrawia. Jak mawiają mądrzy ludzie, początki bywają trudne, ale to bynajmniej nie zniechęciło młodej dziennikarki do dalszego pisania.
Solidny „Melanż” zawsze w modzie
Swoje pasje pisarskie i dziennikarskie w nowo powstałym czasopiśmie postanowił również rozwijać Arkadiusz Luboń, który był już członkiem Sekcji Twórczości Literackiej oraz miał okazję współpracować z Radiem Centrum i Radiem Rzeszów. „Melanż”, wbrew nazwie, kojarzy mu się z wyjątkową solidnością, ponieważ spotkania redakcyjne, oczywiście te oficjalne w uniwersytecie, miały profesjonalny charakter. Na kolegium zawsze rozdzielano tematy i role. Członkowie mogli zadeklarować, o czym będą pisać do kolejnego numeru. Jak sam podkreśla, pierwsza redaktor naczelna zarządzała czasopismem bardzo sprawnie, a i opiekun w swej roli sprawdził się bez zarzutu (i sprawdza nadal, za co obecna redakcja jest niezmiernie wdzięczna). Droga tekstu od autora do druku była bardzo podobna do obecnej. Najpierw ustalano termin napisania artykułów, później naczelna i dr Chrostek stanowili pierwsze sito, które oddzielało ziarna od plew, a następnie działała już korekta i osoby zajmujące się składem oraz grafiką. Arek wraz z kolegami, Filipem Brudnym i Maćkiem Kurconiem, ma na koncie wywiady m.in. z Myslovitz, Moniką Brodką, Anją Orthodox czy grupą Penny Lane, z czego dwa ostatnie zostały opublikowane w „Melanżu”. Dzięki doświadczeniu, które wtedy zdobył, dziś radzi, jak przygotować dobre pytania do wywiadu, ponieważ jako osoba specjalizująca się w tym gatunku przed każdą rozmową przeprowadzał szczegółowy zwiad bibliograficzny, by sprawdzić, jakie pytania zostały już artystom zadane. Dzięki temu zawsze zaskakiwał swoich rozmówców, zyskując oryginalny materiał.
Z „Melanżu” do pracy
Paulinę Bieniek zwerbował już kolejny redaktor naczelny – Maciej Lipiński, który stwierdził, że skoro umie pisać, to dlaczego nie miałaby robić tego w czasopiśmie. Specjalizowała się głównie w recenzjach teatralnych. To właśnie z jej inicjatywy została nawiązana współpraca z Teatrem im. Wandy Siemaszkowej, dzięki której studenci mogli otrzymywać zaproszenia na spektakle. Zdarzyło się jej napisać również większy tekst o homoseksualizmie, który mimo że był nieco tendencyjny, wywołał spore zainteresowanie. Padły opinie osób, które twierdziły, że jest to o „pedałach”, inni uważali, że warto poruszać takie tematy, jeszcze inni, że po lekturze artykułu zmienili swoje nastawienie do osób reprezentujących mniejszości seksualne. Paulina była również odpowiedzialna za redakcję i korektę tekstów, ponieważ miała okazję zdobywać wiedzę z zakresu edytorstwa w Krakowie. „Melanż” otworzył jej drzwi do kariery zawodowej. W jej obecnym miejscu pracy szukano kogoś z kilkuletnim doświadczeniem. Ona zyskała je dzięki udzielaniu się w „Melanżu”. Na rozmowie kwalifikacyjnej powitano ją wydrukami czasopisma z Internetu i postanowiono, że otrzyma pracę, w której rozwija się po dzień dzisiejszy. Paulina wspomina również Magdalenę Dziwisz, z którą robiła korektę. Urządzały sobie często „posiadówki” i „ciachały” teksty. Nieraz siedziały do późna w nocy, denerwując się na autorów, jednakże mimo wszystko podkreśla, że były to wspaniałe czasy.
Postaci z filmu Woody’ego Allena i darmowa siłownia
Wspomniany już naczelny Maciej Lipiński nie próżnował i zawsze dbał o liczny skład redakcji. Korzystając z uprzejmości dra Chrostka, werbował „młodych” na zajęciach. I tak właśnie do redakcji trafił Dominik Siudak. Zaczął od „technicznych” artykułów, później przejął swój ulubiony dział – kino. Najbardziej nie lubił tego, że tylko okładka czasopisma była kolorowa i ciekawa pod względem artystycznym, a pozostałe strony czarno-białe. Przygotowywanie kolejnych numerów utrudniało również to, że terminy często bywały przekraczane, co rzutowało na długość oraz wagę pracy edytorów. Samorząd i cała reszta także nie ułatwiały zadania. Dominik miał często wrażenie, że członkowie redakcji to postaci z filmu, który właśnie kręci Woody Allen. Sprawa zebrań również wyglądała nadzwyczaj zabawnie. Odbywały się one na sposób Allenowski – nigdy nie było wiadomo, gdzie będzie można się spotkać, by omówić plan działania. Niestety, „melanżowicze”, mimo próśb i zapytań, byli traktowani na zasadzie: „szukajcie, a znajdziecie, kołaczcie, a otworzą wam”. Zdarzały się problemy z drukarniami, które trzeba było ciągle zmieniać, ponieważ zmuszały do tego ceny, a przecież każda stracona złotówka to jeden egzemplarz pisma mniej. Kolportaż okazał się niełatwą sprawą, gdyż drukarnie bywały daleko, a wożenie paczek z „Melanżem” autobusem MPK, pośród sporego tłumu, w którym większość ludzi sprawiała wrażenie, jakby odzywała się ich filozoficzna natura, a w myślach pojawiało się pytanie: „akurat teraz muszą jeździć z takimi pudłami i zajmować miejsce?”. Dominik przeżywał również swoiste jamais vu, gdy z nowiutkim „Melanżem” docierał do różnych budynków uczelnianych, odpowiadając na pytania typu: „coś pan za jeden i czego szukasz?”. Gdy już się „wytłumaczył”, zdziwieni mówili: „faktycznie, był tu ktoś kiedyś i rozkładał takie gazety”. Tym kimś często był Dominik, co prowadziło do zabawnych, ale jednak irytujących sytuacji. Mimo wszystko były członek redakcji wspomina pracę w „Melanżu” jako wartościową i budującą, pozwalającą na rozwój umysłowy (a dzięki noszeniu paczek także fizyczny ). Dominik podkreśla również, że pamięta ten czas jako okres, który miał wpływ na kształtowanie się jego osobowości.
Wzruszenia
Udało mi się dotrzeć do Róży Klimczak, niegdyś Bukały, która kiedyś miała podobny do mojego pomysł na jubileuszowy artykuł („Melanż”, nr 30). W jego zakończeniu pisała, że chce „tak zwyczajnie i po prostu, żeby za kolejne siedem lat, może wcześniej, napisał ktoś do mnie i się spytał, kim i gdzie teraz jestem. Obiecuję, odpiszę. Być może z jeszcze większą radością niż przy pisaniu tego tekstu”. Odpowiedziała z radością i wzruszeniem. W redakcji była dość długo, ponieważ pierwsze kroki w czasopiśmie stawiała już na drugim roku studiów. Przez rok pełniła również funkcję redaktor naczelnej. Dlaczego zaczęła pisać? Po prostu była na specjalności dziennikarskiej. Ciągnęło ją do nowego, do podpatrywania, do ciekawych ludzi, do nieznanych tematów, do tego, że z myśli powstaje tekst, który może coś zmienić. Pisanie do „Melanżu” było dla niej doskonałymi ćwiczeniami, pierwszymi krokami w walce o własny warsztat. Róża co prawda podkreśla, że czasami bywało trudno, ale nigdy nie zapomni tego uczucia, kiedy roznosiła czasopismo i gdy schodziła z trzeciego piętra, na drugim wszyscy czytali już „Melanż” – nowiutki, pachnący farbą, za każdym razem lepszy od poprzedniego.
Jednaki, miarowy, niezmienny?
Każdy z moich rozmówców wspominał doktora Mariusza Chrostka, bo jak o nim zapomnieć? Opiekuje się „Melanżem” już dziesięć lat i robi to z pełnym zaangażowaniem, poświęcając często dla redakcji inne rzeczy. Nadal wierzy w studentów, w ich możliwości, pasje i chęci. Jest sitem oddzielającym ziarno od plew, ale też mentorem wskazującym odpowiednią drogę, jedyną stałą tej imprezy. W tym miejscu należą mu się za to serdeczne podziękowania, bo dzięki niemu „Melanż” wciąż trwa!
Tu i teraz
Ja natomiast mogę z całym przekonaniem stwierdzić, że napisanie takiego artykułu to był jeden z moich lepszych pomysłów. Sprawiłam sobie, ale też moim rozmówcom wiele radości, przekonując się, że „Melanż” to pismo, które skupia wokół siebie różnobarwne postaci. Jedno, co się w redakcji nie zmieniło, to oczywiście doktor Chrostek, ale też pasja, która łączy wszystkich „melanżowiczów” bez względu na wiek i stanowiska. Jeśli będzie się ona tliła choć odrobinę w ludziach, którzy w przyszłości będą tworzyć pismo, to „Melanż” przetrwa kolejne dziesięć lat i wtedy ja z uśmiechem na twarzy przypomnę sobie moje „tu i teraz”, ciesząc się, że mogłam być częścią tej redakcji.
Joanna Gościńska

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz